Kiedy urodziłam drugie dziecko, od razu miałam nową „dziewczynę”. Jest naszą sąsiadką, mieszka dwa piętra niżej. Tak się złożyło, że nasze dzieci urodziły się w odstępie miesiąca. Często chodziliśmy na konsultacje w czasie ciąży, chodziliśmy do sklepu, siadaliśmy na ławce. Mam przyjaciół i dziewczyny, z którymi komunikuję się prawie od przedszkola, ale jestem osobą towarzyską i uprzejmą. Sąsiad jakoś miło ze mną rozmawiał, czasem mnie widywał, naradzał się o moim zdrowiu. Ale nie mogę powiedzieć, że zacząłem uważać ją za przyjaciółkę. Generalnie łączyło nas tylko macierzyństwo.
A potem sąsiadka urodziła, miesiąc później wróciłem do domu ze szpitala. A nowa „dziewczyna” stała się bardzo popularna. Zobaczyła przez okno, że wyszedłem z dzieckiem na spacer i od razu też idzie. Jej dziecko urodziło się bohaterem, moje jest mniejsze. Dlatego okazało się, że dała mi trochę dziecięcych ubrań, zrekompensowałam to jedzeniem dla niemowląt - miksturami, puree ziemniaczanym. I zawsze zwracałem później ubrania dla dzieci.
A potem nasze spacery zamieniły się w coś zupełnie niezrozumiałego. Sąsiad zaczął otwarcie błagać mnie o jedzenie. Wiesz, to wtedy przychodzą do ciebie sąsiedzi i proszą o sól, herbatę, cukier, chociaż w samym domu na parterze jest sklep i możesz tam szybko zejść nawet z dzieckiem w ramionach. Potem zaczęła nawet prosić o słodycze, majonez, których nawet nie jemy. Odniosłem wrażenie, że po prostu narzucała mi się i szukała pretekstu, żeby przyjść w odwiedziny. Starszemu dziecku zostało wiele dobrych, drogich zabawek, ale nadal je kupiliśmy. A moja sąsiadka zawsze prosiła ich, żeby grali dla jej syna. Daj mi tolokar, potem dywanik, a potem bizikub. Wydaje mi się, że sama niczego nie kupiła, a po prostu pożyczyła od nas do tymczasowego użytku.
W ogóle nigdy jej nie zaprosiłem do nas, przyjechała sama. I nigdy nas też nie zaprosiła, powiedziała, że ma starą matkę, ciągle jest chora i jakoś nie podoba się gościom. Oprócz zabawek i jedzenia sąsiad zaczął mnie prosić o lekarstwa. Rozumiem, że dzieci nigdy nie są obce, a kiedy dziecko ma gorączkę i apteki są zamknięte, zawsze możesz pomóc i pożyczyć środek przeciwgorączkowy po sąsiedzku. Ale kiedy przychodzą do ciebie i proszą o maści, krople do nosa i inne leki, które, nawiasem mówiąc, nie kosztują 50 rubli, to już arogancja. Weź butelkę kropli i to wszystko. Czy to w porządku? Generalnie każda mama z dzieckiem powinna mieć przy sobie apteczkę!
Sąsiadka mogła zadzwonić do mnie w dowolnym momencie lub od razu przyjść i zapytać, czy mam czym nakarmić jej dziecko! Zaczęła nas pytać o nasz wózek, kiedy nie idziemy na spacer, bo o wiele wygodniej się na nim jeździ! Ciągle czegoś ode mnie potrzebowała. Stale.
Pewnego dnia moja cierpliwość po prostu pękła. Cała nasza rodzina zachorowała, a ona woła:
- Przyjdę teraz do ciebie na herbatę, zmierzę ci temperaturę, żeby mnie nie zaraziła
Szczerze mówiąc, byłam w szoku. Powiedziałem jej, że wszyscy jesteśmy bardzo zaraźliwi, mamy gorączkę, kaszel i że jeśli ona też chce to odebrać, niech przyjdzie. I była obrażona! Nigdy nie prosiła o pozwolenie, tylko przedstawiła fakt! I to było dla mnie ciężarem. Chciałam poczuć się wolna i nie służyć bezustannie jakiejś nazwanej dziewczynie i jej dziecku, zamiast cieszyć się własnym macierzyństwem.
A na jakie pytanie mam do ciebie. Ta sąsiadka jednak się wyprowadziła, nie było jej tu od kilku lat. Teraz jej matka nie żyje, a jej mieszkanie pozostaje. I tak, tak, wczoraj dostałem od niej telefon! Z radością oznajmiła, że wkrótce się przeprowadzi i przyjedzie nas odwiedzić!
Ratujcie, drodzy! Proszę doradzić, co robić!
Oryginalny artykuł znajduje się tutaj: https://kabluk.me/psihologija/sosedka-reshila-chto-ya-teper-vsegda-budu-ej-pomogat-stoit-li.html