Piszę na prośbę bezimiennego komentatora, który przed przeczytaniem o tej sprawie poszedł do zakazu.
Kiedyś przeprowadzono jakieś badania naukowe i wydawało się, że beta-blokery często powodują ogólne osłabienie, depresję i to też jest problem.
Lekarze i pacjenci byli razem przerażeni. Jeszcze rzadziej przepisywano beta-blokery.
Potem okazało się, że te wstępne badania nie były zbyt dobre.
Temat płonie, więc szybko zorganizowali ogromny przegląd 15 badań naukowych, które dotyczyły 35 000 osób.
Okazało się, że beta-blokery nie wpływają na rozwój depresji, ale sporadycznie obserwowano osłabienie i problemy z tym związane. Ale to nie jest tak przerażające, jak myśleliśmy na początku. Wszyscy odetchnęli.
W ciągu roku spośród 57 pacjentów leczonych beta-blokerami tylko jeden skarżył się na osłabienie. To normalne. A nawet bardzo dobrze.
Cóż, w związku z tym pojawiły się problemy u jednej nieszczęśliwej osoby spośród 199 leczonych w ciągu roku. To nawet nie jest zabawne. Jakieś bzdury.
Jednocześnie odkryliśmy, że rozpuszczalne w tłuszczach beta-blokery, które mogą przenikać przez barierę krew-mózg, nie wywołują osłabienia ani depresji. Więc zostali uniewinnieni.
Naukowcy ożywili się i zdecydowali (już dla pewności) przeprowadzić małe badanie, w szczególności badając wpływ beta-blokerów na tę rzecz.
Okazało się, że ludzie od dawna słyszeli o szkodliwym wpływie beta-blokerów na to właśnie i są w stanie pewnego niepokoju o to z góry. Zdaniem naukowców, to z powodu niepokoju ci podejrzani ludzie mieli z tym problemy.
Krótko mówiąc, wtedy uroczyście ogłosili, że jeśli beta-blokery mają niewielki wpływ, to nie warto zawracać sobie głowy i anulować luksusowe leki. O tym i bajka... koniec.